Po lekturze
wielowątkowej sagi A.B. Jehoszuy odnieśliśmy chyba w większości podobne
wrażenie: trudno trochę odnaleźć drogę w tym labiryncie obrazów, historii i
postaci, rozciągającym się zarówno w czasie jak i w przestrzeni. Nicią, która
ma przez ten labirynt nas prowadzić, jest nazwisko Mani i postacie kolejnych
przedstawicieli tajemniczej rodziny sefardyjskich Żydów. Ich tropem (tylko męskich
potomków, choć w powieści nie brakuje wyrazistych postaci kobiet) zagłębiamy
się w historię rodu Manich, splecioną nierozerwalnie z dziejami Izraela i
Jerozolimy. Droga jednak nie prowadzi prosto do celu i skomplikowane dzieje
Manich poznajemy niejako wstecz, odkrywając kolejne warstwy czasu.
Powieść
zbudowana jest z cyklu pięciu rozmów, z których każda umiejscowiona jest w
innej epoce, w innym środowisku czy miejscu. Łączy je jedno: jeden z rozmówców,
często w stanie wielkiego poruszenia emocjonalnego, relacjonuje niezwykły
epizod, który przeżył. Za każdym razem epizod ten dotyczy znajomości z
tytułowym „panem Mani”. Może być to jerozolimski sędzia w XX wieku lub
przewodnik w ruinach na Krecie w czasie II wojny światowej. Często odnosimy
wrażenie, że ów Mani jednocześnie jest i nie jest centralnym punktem relacji. Niekiedy
nie jest obecny fizycznie, przemyka gdzieś na marginesie, lecz skupia na sobie
obsesyjne zainteresowanie. Jego losów nie poznajemy obiektywnie, są
przefiltrowane przez subiektywne wrażenia osoby opowiadającej. Może być nią
młoda studentka, wychowanka kibucu, jak w rozmowie pierwszej, hitlerowski
oficer na okupowanej Krecie, brytyjski wojskowy z okresu Mandatu, XIX – wieczny
polski lekarz czy – w najdalej w przeszłość sięgającej opowieści – żydowski
kupiec z Salonik. Jehoszua używa ciekawego zabiegu – w kolejnych rozmowach
słyszymy głos tylko jednej osoby, narratora historii, reakcje drugiej pozostają
kwestią domysłu. Co więcej, stopniowo zaczynamy zauważać, że spotkanie z
rodziną Mani wywarło na każdego z rozmówców ogromny, decydujący wręcz wpływ. Gorączkowo
usiłują opowiedzieć całą historię z jak największą ilością szczegółów, często
opowiadając do późna w noc, rozwlekle, nie zwracając uwagi na znużenie
rozmówcy.
Odsłaniając
kolejne warstwy prywatnej historii rodziny poznajemy też nierozerwalnie
złączoną z nią historię najważniejszego dla nich miasta, Jerozolimy, i
naturalnie też kolejne akty historii Żydów, do tej Jerozolimy dążących, w ten
czy inny sposób. Podróż ta niekiedy przyprawia nas o zawrót głowy, czasem
giniemy w gąszczu detali, ozdób i dygresji, i naturalnie nie każdemu wszystkie
epizody wydają się jednakowo fascynujące.
„Pan Mani”
ukazał się w Polsce w 2008 r. w tłumaczeniu Leszka Kwiatkowskiego, nakładem
wydawnictwa Cyklady. Po polsku możemy przeczytać także inne powieści A.B.
Jehoszuy: „Kochanek” i „Powrót z Indii”
Magdalena Sommer
Zarówno w literaturze jak i w kinie kocham opowieści spiralnie skręcone. Tajemnica, jaka kryje się w niuansach poszczególnych epizodów, rozmów (a może monologów)nie odsłania się natychmiast. To jedna z tych książek, których przeczytanie to dopiero początek przygody. Postacie, miejsca, uczucia wypełzają ze stronic i stoją przez wiele nocy przy Twoim łóżku, pilnując abyś nie zasnął spokojnie. A kiedy jedziesz tramwajem przez miasto nagle, wśród przechodniów, którzy anonimowo migają za szybą dostrzeżesz znajomy szczegół, szal na ramionach kobiety, czyjś uśmiech,czasem tylko niewyraźny cień.
OdpowiedzUsuńBo przecież nie czytamy tylko po to, żeby poznać kolejną " nie naszą" historię. Tylko nieliczne książki mają tę moc, żeby zostać z nami nie tylko jako kolejny, kolorowy tom na półce.
Marta